
Polska
ŻYDOWSKA PROPAGANDA - WARSZAWO MA, CZYLI CZYJA? W SZTUCE JEST KAWA, NIE NAMIASTKA, ANIGSZTAJNA FAJNE CIASTKA, DZIWKI, ŚPIWKI I ZET-ZET, ABY TYLKO… SZMUGIEL SZEDŁ…
- ByNowe Ateny --
- 2022-08-04
Chwała bohaterom. Hańba prowokatorom i zdrajcom. Ale nie tylko - hańba również podłym żydom.
W rocznicę Powstania Warszawskiego często przypominana się nam piosenkę zatytułowaną "Warszawo ma". Żydowską. Nie wiedzieliście? Podobno została napisana w czasie wojny, w wesołej, ekskluzywnej knajpie "Sztuka", z szampanem i kawiorem, pysznymi ciastkami, wykwintnymi daniami, muzyką Szpilmana i śpiewem agentki gestapo Wiery Gran - na zdjęciu. Zresztą, może warto przypomnieć, iż „Sztuka” mieściła się przy ul. Leszno, gdzie pod numerem 13 znajdowało się prawdziwe, żydowskie Gestapo, a klientelę „Sztuki” stanowili zarówno żydzi, jak i niemieccy hitlerowcy, taki swoisty ekumenizm, nic nowego, stanowiący kontynuację sojuszu syjonistyczno-hitlerowskiego.
Kawiarnię „Sztuka” wspomina jeden z autorów żydowskich Władysław Szlengel, w parodii słynnej, polskiej piosenki „Siekiera motyka” Stanisława Grzesiuka, autora m. in. książki „Boso, ale w ostrogach”:
W „Sztuce” jest kawa, nie namiastka,
Anigsztajna fajne ciastka,
dziwki, śpiwki i „zet-zet”,
aby tylko… szmugiel szedł…

Żyć, nie umierać. A jednak wielu przyszło umrzeć, albowiem, jak powiadał Kajfasz do sanhedrynu: "Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród."
„Sztuka” nie była jedyną knajpą żydowską w warszawskim getcie. Przewodniczący Judenratu Adam Czerniaków, który na sam koniec palnął sobie w łeb, zanotował w swoim dzienniku, że: „wiosną 1941 roku na terenie getta znajdowało się ponad 60 lokali rozrywkowych. Były to kawiarnie, restauracje i kabarety, ale także speluny połączone z domami publicznymi. Niektóre z nich ulokowane były w lokalach użytkowych jeszcze sprzed wojny, inne w mieszkaniach prywatnych pod nazwą „miejsca spotkań towarzyskich”.

Szef Judenratu w warszawskim getcie Czerniakow, z żydowskim policjantem
Getta były projektami żydowskimi o statusie autonomii przyznanym żydom oficjalnie przez Niemców. Miały własne zarządy żydowskie, instytucje, synagogi, rytualne łaźnie, policję, pieniądze, gazety, zakłady, tramwaje, a nawet wspomniane już własne Gestapo, hitlerowskie.

Warszawskie getto w czasie wojny
Ich rzeczywistą funkcją było bezpieczne i dostatnie przechowanie diaspory podczas holokaustu Polaków, skazanych oficjalnie przez Hitlera/Rothschilda (drugie nazwisko podajemy za artykułem „Rzeczpospolitej”) na całkowitą eksterminację, autentyczną zagładę. Żydostwo kolaborujące z hitlerowcami, tworzące w dużym stopniu aparat decyzyjny Adolfa Hitlera oczekiwało na „Lebensraum”, czyli miejsce do życia lecz nie dla Niemców, którzy go w ogóle nie potrzebowali, a dla nich, na terenach na wschód od Wisły wg starego, syjonistycznego projektu Zeeva Żabotyńskiego, „żydowskiego Hitlera”, z których Polacy mieli zniknąć wymordowani przez Niemców, choć nie tylko, zważywszy na fakt, iż w samej Abwehrze służyło 150 tysięcy żydowskich żołnierzy Hitlera, o czym pisał amerykański historyk dr Brian Mark Rigg, nota bene pochodzenia żydowskiego.

Zeev Żabotyński - żydowski Hitler
Swój udział w eksterminacji Polaków mieli także Ukraińcy, mordujący nas masowo zarówno na Kresach, jak i w Powstaniu Warszawskim, w którym brali udział, owszem lecz po stronie niemieckiej. Jednak, czy to byli aby na pewno sami Ukraińcy? Musimy pamiętać, że na ziemie wschodnie Rzeczpospolitej znane dziś jako Ukraina, w XVIII w. przybyła spora grupa chazarów, żydów aszkenazyjskich oraz sefardyjskich z Turcji (wypędzonych kilka wieków wcześniej z Hiszpanii i Portugalii), ściągnięta do Polski przez żydowskiego „mesjasza” Jakuba Franka, opiewanego w słynnej cegle przez Ukrainkę (?) Olgę Tokarczuk.
Stąd tak okrutne kary dla Polaków za pomoc żydom, ponieważ w eksterminowanej programowo Polsce przebywanie żydów poza gettem rodziło dla nich realne niebezpieczeństwo, a żydzi mieli przecież spokojnie czekać w gettach na swoją ziemię obiecaną nasączoną niewinną krwią we wschodniej Polsce, ze sporą częścią dzisiejszego bantustanu żydowskiego znanego jako Ukraina, gdzie się właśnie toczy lewa wojna o „Niebiańską Jerozolimę”.
Sytuacja w getcie zaczęła się zmieniać pod koniec wojny, kiedy stało się jasne, że żydowscy sowieci, ateistyczni saduceusze Stalina bez krępacji twierdzący, że bolszewicka rewolucja żydowska musi objąć cały świat (niemal osiągnęli sukces, a dziś reaktywacja wspólnymi siłami jako UE), wystąpią przeciwko żydowskim hitlerowcom, ortodoksyjnym faryzeuszom z „Gott mit uns” na klamrach pasów. Stąd Barbarossa. Bratobójstwo to u żydostwa standard już od Kaina, który zabił Abla, przez biedotę Ostjuden nieprzystającą do wizerunku talmudycznej rasy panów, wymordowaną brutalnie, acz z pełnym, żydowskim rytualem (vide Treblinaka) dla powojennego, emocjonalnego szantażu oraz alibi, przez żydostwo zachodnie, po Goldman Sachs, który zabił Lehmann Brothers.

Klamra hitlerowskiego pasa z napisem "Bóg z nami". Bóg żydowski.
Wracając do piosenki „Warszawo ma” będącej przeróbką żydowskiej piosenki „Miasteczko Bełz” (Mein Sztetełe Bełz), nowojorskiego szlagieru z 1933r., słowa miał podobno napisać niejaki Andrzej Włast, znany grafoman żydowski oraz król szmiry, jak o nim pisała ówczesna krytyka obnażając częstochowskie rymy, a także kompletny brak sensu w jego produkcjach, które mimo to już w przedwojennej Polsce zyskiwały status szlagierów dzięki ustawicznej promocji bylejakości przez zorganizowane żydostwo, jako programowego elementu degeneracji społeczeństw, o czym wspominał Henry Ford w swojej dwutomowej książce „Międzynarodowy żyd”, wydanej także u nas, stanowiącej lekturę obowiązkową dla każdego Polaka.
Z Własta drwił Antoni Słonimski, choć sam pochodzenia żydowskiego, to nie wszystkim znany jako autor tekstu „O drażliwości żydów”, który przypomnimy przy innej okazji w całości, ze względu na sporą objętość nienadającą się na dygresję. Wspomnimy tylko jedno z jego twierdzeń, dla jasności: "Polska nie znosi Żydów, ale jak Żydzi nie znoszą Polski – mało kto sobie zdaje sprawę."
Tadeusz Boy Żeleński z właściwym dla siebie sarkazmem pisał o talencie Własta tak: „Jego piosenki mają tą cenną właściwość, że można je śpiewać na wspak i w ogóle we wszystkich kierunkach – szczęścia zdrój, marzeń rój, pieśni żar, pieszczot czar".
Kazimierz Wroczyński, autor tekstów, z niesmakiem przytaczał następujący refren Własta:
"Zgroza, co za poza!
Jam mimoza, fijołka liść…
Takiego zbója pan nie zbuja
Alleluja! Możem iść"
I dodawał: "Ten idiotyzm śpiewany był przez dłuższy czas nie tylko przez większość kucharek Warszawy i sprzedawców gazet, ale i uznawany przez prasę brukową".
Włast umarł był w getcie w 1942r., więc wszystko zdawałoby się pasować, jest jednak jedno ale i to – rymując z Własta - niemałe wcale. Za autora tekstu tej piosenki uchodzi również Ludwik Starski, a właściwie Kałuszyner, inny żyd, który miał ją napisać do filmu „Zakazane Piosenki” mającego pozyskać polskie serca dla powojennej żydokomuny w 1946r., więc już po wojnie. A to wiele zmienia oraz tłumaczy tekst tej piosenki, tak nieprzystający do odmiennej rzeczywistości w getcie, przynajmniej tej z czasu, kiedy żył Włast, przedstawionej zarówno na wielu, niezbyt popularnych dziś zdjęciach (nic dziwnego), jak i w słynnym dokumencie filmowym, którego prawdziwości nie sposób zaprzeczać, więc żydostwo próbuje tumanić świat i wciskać bezczelnie ciemnotę w agitce "Niedokończony film" Yaela Hersonskiego, iż to rzekoma, niemiecka propaganda, a krytyków stygmatyzuje starym patentem, znanym także dziś, jako "faszyści", albo „ruska agentura” i przy współpracy całych hord agentury oraz pożytecznych idiotów atakuje ludzi głoszących niewygodną dla reżimu żydowskiego prawdę, mających tak, za tak, a nie za nie, bez światłocienia, wzorem C. K. Norwida. Ten wstrząsający film pokazuje stopień degeneracji zatrutej, żydowskiej duszy, obojętności bogatego żydostwa, żyjącego w getcie dostatnio, wobec żydowskiej biedoty, żebrzącej o kawałek chleba na schodach "Sztuki", mijanej beznamiętnie, omiatanej niewidzącym wzrokiem, i tak przeznaczonej do eksterminacji w myśl zasad darwinizmu społecznego.
Piosenka „Warszawo ma” to zwykła hucpa, wyraz szowinizmu oraz przewrotnej, żydowskiej tęsknoty za ich Warszawą, nie tą odwiecznie polską, a żydowską. Wszyscy znamy ją z wykonania Zofii Mrozowskiej i kojarzymy z filmem „Zakazane Piosenki”, jest tak rzewna, wzruszająca, że chce się przy niej płakać. Zaatakowani cynicznie przez freudystów na poziomie emocjonalnym podświadomie uznajemy, iż to piosenka polska, patriotyczna, świadcząca o pełnej integracji żydostwa z Polakami, co nigdy nie miało miejsca. Przestajemy pamiętać, że żydzi nigdy nie byli zainteresowani asymilacją w Polsce i gdziekolwiek na świecie, w znakomitej większości nie znali nawet polskiego języka, nie chcieli go znać, posługiwali się łamaną niemczyzną znaną jako jidysz, tworzyli wrogie Polsce państwo w państwie, z własnymi, kompletnie odrębnymi instytucjami, a nawet podatkami. Atakowali i zdradzali Polskę przy każdej, nadarzającej się okazji.
„Warszawo ma” to splunięcie Polakom w twarz, jedno z wielu na przestrzeni czasu, w którym żydzi zaznali naszej gościny, zawsze okazując się niewdzięcznością i wrogością. Taka gmina.
Comment